wtorek, 25 września 2012

Chapter 04


Moja miłości...

                Objął go.
                Przytulił.
                Po prostu.
                Ręka szczypała i piekła.
                Lecz nie poluzował uścisku.
                Niall objął go w pasie. Z całych sił. Przyległ do niego, szukając pocieszenia.
                To, czego chciał Zayn, miał właśnie tutaj. Przedtem całe noce i dnie przeszukiwał świat, próbując odnaleźć to, co miał na wyciągnięcie ręki.
                Chciał go pocałować.
                Musnąć jedynie delikatne usta.
                Poczuć ich smak.
                Zatracił się w fantazji, ale nie zrobił tego. Było za wcześnie.
                I choć ten moment mógł nigdy nie nadejść, musiał uzbroić się w cierpliwość. Wieczność jest długa.
                Nie wiedział wtedy, że tak bardzo.
                Póki co, był przyjacielem.
                I za każdym razem, gdy ukochany krzyknie, gdy upadnie i nie będzie w stanie wstać, ponieważ będzie zbyt ciężko, gdy przyjaciół, na których polegał, nie będzie w pobliżu - poczuje smak jego miłości.
                Blondyn odsunął się i zlustrował wzrokiem towarzysza.
                Coś w nim umarło. I nie mógł tego odzyskać.
                Zayn był jedyną nadzieją na jutro. Nadzieją, że kiedyś wyprostuje się, otrzepie.
                I kiedyś będzie w stanie go pokochać.
                Tak, jak on kocha jego.
- Tak wiele dni minęło odkąd mnie opuściła. Znów muszę zacząć żyć. Pomożesz mi? - najdłuższa wypowiedź chłopaka brzmiała mniej więcej tak.
                Mulat spojrzał na niego zaskoczony.
                Jednak w momencie, w którym pomiędzy ogromem płynnego błękitu na kształt bezchmurnego nieba jakim były jego oczy, dostrzegł zaufanie, powiedział:
- Zawsze.
                Odwrócił się i znów zasiadł przy stole. Wziął do ręki łyżkę i zaczął jeść.
                Przychodziło mu to z trudem, ale robił to dla niego.
                A ekscytacja Zayna rosła z każdą włożoną do ust porcją.
                Powoli odzyskiwał przyjaciela.
               
                Następnego dnia poprosił go, żeby zabrał go tam.
                W miejsce, w którym mieszkał.
                W miejsce, w którym to zrobił.
                Zayn niechętnie przystanął na propozycję.
                Wsiedli do samochodu i zawiózł go.
                Zaparkowali na podjeździe. Siedział jeszcze przez chwilę na miejscu pasażera. Zerknął na Zayna, doszukując się w jego wzroku aprobaty, ale nie znalazł jej tam.
                Bo Zayn bał się.
                Bał się, że z jedną chwilą wszystko, co budował przez ostatnie dni, obróci się w gruzy.
                Strach, że znów go straci paraliżował go.
                Na wspomnienie ciszy dostawał dreszczy, a do oczu napływały mu łzy.
                Nie chciał być sam.
                Nigdy więcej.
                Niall wstał. Wyszedł z pojazdu.
                Wspiął się po schodkach i przekręciwszy klucz w zamku, otworzył drzwi.
                Kilka głębokich oddechów nie pomogło - panika ogarniała jego ciało, wiedział, że nie poradzi sobie sam. Odwrócił się zatem i zerknął niepewnie na przyjaciela, który zrozumiał jego przekaz bez słów.
                Zniknęli za drzwiami budynku.
                Lecz w środku wcale nie było lepiej. Ktoś tam posprzątał - najprawdopodobniej ona. Wszystko wydawało się tak sterylnie czyste, poukładane, jakby nikt wcześniej tam nie mieszkał.
                I to bolało blondyna najbardziej.
                Nie miał punktu zaczepienia.
                Brakowało dowodu, że kiedykolwiek istniał ktoś taki, jak Rosie Sullivan.
                Jego kości drętwiały.
                Gdy przekroczył próg biblioteczki, trząsł się z napięcia.
                Drżał, wspominając.
                Pogładził palcem oparcie fotela, w którym zwykła siadywać. Mimowolnie zahaczył łydką o wystający podnóżek.
                Nie wyczuwał wszędzie jej obecności, jak w dniu, w którym strzelił.
                Nie oddychał jej zapachem.
                Na półkę z książkami spojrzawszy, dostrzegł, że jedna z nich wystaje minimalnie.
                "Ręka mistrza" Stephena Kinga.
                Chwycił ją w dłonie.
                Po chwili spadła na ziemię, a w jego ręce pozostał jedynie świstek, który w niej znalazł.
                I wszystko wróciło.
               

zostaw swoją samotność daleko...

11 komentarzy:

  1. OKEJ, w tej chwili wiem, że jesteśmy dla siebie stworzone. Zaraz zabieram Cię sprzed domu i jedziemy gdzieś, gdzie są zalegalizowane związki homoseksualne i bierzemy ślub, czy tego chcesz, czy nie i będziemy żyć długo i szczęśliwie bo jesteś piękna i wspaniała i WSPOMINASZ O KINGU. Ba, o "Ręce Mistrza". Nie sądzę, żebym mogła pokochać Cię bardziej.
    No dobrze, może nie tak powinien wyglądać ten komentarz. Po prostu zadziwiasz mnie z każdym dniem coraz bardziej.
    W każdym bądź razie rozdział jest doskonały, szczególnie początek, bo po raz kolejny nie jestem pewna, czy mam się cieszyć z końcówki. Chyba muszę zacząć czytać ze zrozumieniem, przepraszam x

    OdpowiedzUsuń
  2. Ave - Tym razem muszę odetchnąć głęboko - ten rozdział z nie wiadomych powodów doprowadził mnie do nie chcianych reakcji - jeszcze kilka linijek a bym się za pewne rozryczał - cóż - jestem dosyć wrażliwy i nie wiele na to poradzę - trochę zepsułaś moje plany - planowałem jeszcze dwa komentarze - ale jak już mówiłem - może i więcej ich powstanie - ok. - nie ma co wspominać - wracam do komentarza - czyli następny będzie - Prolog - sterylna czystość pomieszczenia - to mi się skojarzyło z filmami - gdy ktoś chce wyczyścić jakiejś istnienie i danej sobie wmówić że ktoś nigdy nie istniał - naprawdę ciekawy motyw i dosyć ciekawe zastosowanie - nie bardzo wiem co mogę jeszcze powiedzieć - chyba tylko że czekam na następny rozdział a raczej na - Prologa - cóż - teoretycznie - cóż - życzę miłego pisania i czytania - Bon Appetitt !

    OdpowiedzUsuń
  3. Emm.
    Coraz bardziej lubię tą historię. Powoli przekonuję się do niej coraz bardziej.
    Kurde, nie lubię, jak czegoś nie wiem! Ja chce wiedzieć,co było w książce! List? wiadomość? Tekst pożegnalny?
    Awww, umiesz sprawić, że nie prześpimy nocy przez ciebie ^o^
    Nie wiem, co mam jeszcze napisać. Btw, wreszcie dzięki tobie potrafię rozróżniać ich, bo zawsze zapominam, kto jest kim (czytam za dużo yaoi o 1D, haha .____. ) XD
    Tak więc czekam na ostatni i podziękowania dla mej osoby (nie no, dobra,ten żart jest kiepski XD). Do jutra!

    OdpowiedzUsuń
  4. NIESAMOWITEEEE OPOWIADANIE ! Nie wiem co więcej mam powiedzieć. Z każdym następnym rozdziałem odbiera mi mowę. Ale gratuluje wspaniałego bloga :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurde, znowu zostawię króciutki komentarz bo własciwie to za jakieś 10 minut muszę wyjśc na busa, bo inaczej się spóźnie, XD
    Ale coś dłuższego szykuję na epilog <3.
    Wiedz, że uwielbiam cię, uwielbiam cokolwiek napiszesz, bo wszystko wychodzi ci niesamowicie. Tak jak ten rozdział. I poprzedni, którego nie skomentowałam ;c.
    Piękna historia i aż żal mi pogodzic się z tym, że został tylko epilog ;c

    OdpowiedzUsuń
  6. I pomyśleć, ze to jest ostatni rozdział, bo został tylko epilog - sad but true. Cholera ja... jestem naprawdę zaskoczona, jakoś tak... kurde. Kocham Zialla, a fakt, że Teraz jeden drugim się opiekuje sprawia, że jestem wręcz zafascynowana tym. Zayn idiota zawiózł Nialla do miejsca 'wypadku'. I teraz ta przeklęta książka, w której jest... coś. Cholera. Skoro to nie jest to o czym myślę, to ja nie mam żadnego pomysłu. Wypadałoby powiedzieć, ze jestem zaniepokojona o Zayna, bo jego agresywność jest naprawdę, very, very bad. Wspomniałam, ze cię kocham?
    Weny, na ten ostatni rozdział cudownego Zialla.
    [final-souffle]

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten rozdział jest umm.. taki tam.. IDEALNY. <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Że kurwa jak to jeszcze tylko epilog?! SOURIS! O CZYM TY MÓWISZ?!
    Ok, wdech i wydech, wdech i wydech. Powiem ci, że to opowiadanie będzie klasyką swojego gatunku. Śmiej się, ale ty i Souris stworzyłyście dwa legendarne - powtórzyć raz jeszcze? - legendarne Zialle. Klasyki.
    Sposób w jaki manipulujesz człowiekiem tymi krótkimi, urywanymi zdaniami przepełnionymi tak wieloma emocjami. Wiesz, że jest cudowny? Na przemian skaczę od radości po czystą, bezbrzeżną rozpacz. To twoja zasługa, możesz być z siebie naprawdę dumna. I nie, no błagam weź to przedłuż czy cokolwiek nooo :( W każdym razie życzę nadmiaru weny!
    http://our-month.blogspot.com/ a wiesz, że u mnie też czwóreczka? :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Takie króciutkie zdania urwane gdzieś w połowie, a stwarzają większe emocje niż zbieranie porzeczek. A każde słowo w nich znaczy tyle co cały akapit, a każdy akapit tyle ile rozdział. Jak ty ładujesz te emocje w jedno słowo? Nie wiem, łopatą, spycharką, albo masz worek świętego Mikołaja, dzięki któremu potrafisz umieścić tyle uczucia w kilka literek? A teraz się to wszystko skończy? Żarty, prawda? I tak czytając natrafiłam na nazwisko Sullivan. I przez te kilka dni od przeczytania próbowałam się skapnąć skąd je znam. W końcu zrezygnowałam, a teraz, gdy chciałam już publikować komentarz, przypomniałam sobie. W pewnej grze(strzelanince - dziwne, prawda?)był lekarz o takim nazwisku. Nosił okrągłe okulary i strzelał jedynie z małego pistoleciku. Na pierwszy rzut oka wydawał się być totalnym fajtłapą, a potem ratował innym życie. Czyżby postać Rosie również miała mieć taki obrót sprawy? Wydaje mi się czystym przypadkiem, ale zawsze można pomarzyć...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Och, to takie smutne.. Piszesz tak, że niezależnie od tego, jakiej muzyki słucham przy czytaniu - smutnej, wesołej - to zawsze mam w oczach łzy. Przyjaciele - Zayn nie wymagał od niego miłości. Postanowił być jego podporą, przyjacielem.
    Świstek papieru, który Niall znalazł w książce wprawił mnie w taki dziwny nastrój - nawet nie potrafię go nazwać...
    Nie rozpisuję się więcej, tylko lecę czytać epilog ;**

    OdpowiedzUsuń